Aktualności

Kotański chciał budzić w ludziach dobro

Poznałem Marka Kotańskiego pod koniec 1997 r. Był to niełatwy okres w moim życiu. Po rozwodzie i utracie pracy, z wielkim bagażem doświadczeń, opuściłem rodzinny Sosnowiec i przyjechałem do Warszawy. Trafiłem na Marywilską. Wtedy mieściły się tutaj dom MARKOT, stołówka, biuro Marka Kotańskiego i szpitalik. Później powstała kaplica, przebudowana następnie na dom dla narkomanów, powstały kolejne domy, m.in. dla młodzieży po życiowych przejściach. Zostało też otwarte przedszkole dla niepełnosprawnych dzieci, którymi opiekowali się wychodzący z uzależnienia narkomani. Dzieci przywożone były z miasta, pochodziły z ubogich rodzin. W tym jednym miejscu zgromadziły się więc wszystkie grupy, którym Marek Kotański pomagał – od narkomanów, przez bezdomnych, leczących się alkoholików, po osoby cierpiące z powodu chorób, kalectwa.
Na początku zaskoczyło mnie niezwykłe ciepło, z jakim Marek Kotański mnie przyjął. Mam wyższe wykształcenie techniczne, gdy Marek się o tym dowiedział, ucieszył się. Miał nadzieję, że pomogę przy budowie kolejnych domów. Akurat na budownictwie znam się słabo, na Śląsku pracowałem w kopalniach, ale zostałem przy Marywilskiej kierownikiem pracy, a później dyrektorem biura Marka Kotańskiego, pracowałem też na utworzonym tutaj oddziale detoksykacyjnym dla narkomanów i radziłem sobie z tymi obowiązkami.
Stanowczy, ale ciepły
Kiedy tu przyjechałem, w Markocie było mnóstwo ludzi. Wszystkie łóżka w salach były zajęte, na początku spałem na korytarzu. Marek znał wielu z tych ludzi, chociaż oczywiście nie wszystkich, ale oni wszyscy znali jego i szli do niego z każdym swoim problemem. Ja też dużo z nim rozmawiałem o swojej sytuacji, otworzyłem się przed nim i bardzo mi pomógł. Za to wsparcie jestem mu wdzięczny i czuję się jego dłużnikiem. Staram się ten dług spłacić pracując w Izbie Chorych działającej na terenie Centrum Pomocy Bliźniemu przy Marywilskiej.
Jeśli chodzi o relacje Marka Kotańskiego z pracownikami i podopiecznymi, to był ostrym, stanowczym szefem, a jednocześnie przyjaznym, ciepłym człowiekiem. Zawsze miał czas, żeby każdego wysłuchać, ale potrafił też postawić granicę, jeśli ktoś był natarczywy. Przyjmował wszystkich, wierząc na słowo w to, co człowiek mówił o swoim życiu. Chciał budzić w ludziach dobro, więc widząc, że ktoś potrafi się zachować, ma żyłkę organizacyjną, niejednokrotnie nobilitował taką osobę, powierzając jej jakieś stanowisko. Nie wszystko jednak potrafił przewidzieć i zdarzało się, że takie decyzje okazywały się błędami; ktoś go oszukał, wykorzystał. Większość ludzi była mu jednak wierna i zawsze mógł na nich liczyć.
Potrafił dopiąć celu
Udzielał wielu wywiadów, często też zabierał na spotkania z dziennikarzami nas, swoich współpracowników. Z jednej strony te występy w mediach pomagały mu w jego działaniach, z drugiej strony, tak myślę, on je po prostu lubił. To dużo ułatwiało. Pamiętam jak kiedyś odcięto nam ogrzewanie, a on kazał rozpalić ogniska, powiesić nad nimi kociołki, zwołał więc, zaprosił media. Poszła też informacja, że na święta ma nas odwiedzić prezydent Kwaśniewski. Wszystko to razem przyniosło efekt w postaci włączenia ogrzewania.
Był skuteczny, potrafił dopiąć celu. Wyrzucali go drzwiami, to wchodził oknem. A tym celem była zawsze pomoc człowiekowi. Nie zwracał przy tym uwagi na formalności, pieczątki. Używając porównania, można powiedzieć, że widząc człowieka moknącego w deszczu najpierw osłaniał go parasolem, później rozpinał nad nim pałatkę, wreszcie budował dom, dobudowywał kolejne elementy, a na końcu dbał o stronę formalną. Oczywiście, to były inne czasy, ale gdyby nie jego charyzma i zdecydowanie, to niewiele udałoby się zdziałać.
Moje ostatnie wspomnienie o nim to rozmowa, która miała miejsce dzień przed jego śmiercią. Wyglądałem przez okno, kiedy on wyszedł ze swojego biura i mówi: „Heniu, zobacz, okradli mi garaże! Jak już Kotańskiego okradają, to tragedia. Muszę pozdejmować złoto z palców, bo jak dostanę zawału, to mnie jeszcze w trumnie okradną…” Ja na to: „Prezes, co ty opowiadasz, jeszcze będziesz żył, a żył…”
Henryk Kusa
Wszystkich, którzy chcieliby się podzielić swoimi wspomnieniami o Marku Kotańskim zachęcamy do przesyłania tekstów na adres p.bogusz@monar.org