Kotan miał wspaniałą intuicję
Trudno uwierzyć, że w roku 2012 mija 10 lat od śmierci Marka Kotańskiego, który w wieku lat 60 zginął w wypadku samochodowym, w ciemnościach na wiejskiej drodze. Mam w pamięci obraz konduktu żałobnego liczącego tysiące ludzi, odprowadzającego Kotana z kościoła do Alei Zasłużonych na warszawskich Powązkach. Odprowadzali go wszyscy najważniejsi ludzie w Polsce zajmujący się pomocą bliźnim, a poza tym muzycy rockowi, artyści, aktorzy, politycy. Marek w tamtym czasie był tak samo znany jak dzisiaj Jurek Owsiak, czyli nie było nikogo w kraju, kto by nie wiedział kto to jest Kotański.
Niemal przez 20 lat byłem świadkiem i obserwatorem jego niezwykle intensywnego życia, a przez ileś lat byliśmy blisko zaprzyjaźnieni w czasie dwóch kadencji władz MONARU, kiedy to raz byłem członkiem Zarządu Głównego, a raz Komisji Rewizyjnej. Widywaliśmy się raz w miesiącu na Hożej i każde spotkanie kończyło się wartościową dyskusją. Nasze rozmowy zaowocowały m.in. opublikowaniem w 1993 r. pierwszego wydania książki „Sprzedałem się ludziom” pod moją redakcją.
Samotny geniusz
Miałem okazję obserwować Kotańskiego z trzech punktów widzenia. Najpierw jako narkoman, na pewnym spotkaniu w Empiku, przypatrywałem się jak nakłaniał obecnych do przeciwdziałania narkomanii. Wydał mi się wtedy bardzo osamotniony w swym wołaniu o aktywność. Polskie społeczeństwo żyło wtedy w letargu stanu wojennego i trudno było wyrwać ludzi z inercji.
Potem, gdy odbywałem własną psychoterapię w jego ośrodku w Głoskowie, wydał mi się genialnym psychologiem intuicjonistą. Momentami podejrzewałem go o jasnowidzenie, bo nigdy się nie mylił w wielogodzinnych seansach terapeutycznych, w których brałem udział. Nigdy nie krzywdził krytyką tych, którzy na to nie zasłużyli, natomiast ci co zawiedli – drżeli słysząc jego słowa, bo wiedzieli, że postąpili wbrew regułom grupy terapeutycznej. Terapie z jego udziałem przypominały mi warsztaty teatralne u takich demiurgów teatru jak Grotowski czy Kantor.
Wreszcie trzeci punkt widzenia, związany z moją pracą w MONARZE. Można powiedzieć, że miałem szczęście uczyć się od mistrza, który sam osiągnął mistrzostwo – bo nikt takich umiejętności, jakie on posiadał, nie był w stanie go nauczyć. To był talent. Kiedy później mówił, że jestem jego uczniem, byłem dumny, ale miałem do tego dystans, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że Markowi mógłbym jedynie z buddyjską pokorą czyścić buty.
Fenomen trudny do pokazania
W Głoskowie w roku 1984 braliśmy udział w realizacji filmu Andrzeja Trzos-Rastawieckiego „…jestem przeciw”. Kotańskiego grał Daniel Olbrychski, śp. dr Małgorzatę Geysmer-Porter Ewa Dałkowska, ojca głównego bohatera Zbigniew Zapasiewicz, poza tym wystąpiło wielu świeżo upieczonych absolwentów warszawskiej PWST. Film, mimo gwiazdorskiej obsady i niezwykle nośnego tematu polskiej opiatowej narkomanii, niestety udał się połowicznie. Olbrychski nie udźwignął roli Kotana, chociaż bywał u nas często, rozmawiał z nami i z Kotańskim. Wypadł nienaturalnie, geniuszu Kotana nie dało się pokazać.
Natomiast nadal jest to jeden z niewielu polskich filmów podejmujących w sposób poważny tę tematykę. Mam w nim swój drobny udział, wystąpiłem w epizodzie – wypowiadam w nim tytułową, jak się okazało, kwestię. Początkowo film miał nosić tytuł „Ziarnka maku”, ale reżyser zmienił zamiar i tytułowymi uczynił słowa, które wypowiadam na ekranie: jestem przeciw. Później, jako działacze Stowarzyszenia MONAR, zostaliśmy z Kotańskim, jego córką i znanym obecnie warszawskim politykiem Andrzejem Golimontem, zaproszeni do udziału w tygodniu psychologii i sztuki na Węgrzech, gdzie prezentowaliśmy ten film i pomagaliśmy w tworzeniu podobnego do MONARU ruchu na rzecz przeciwdziałania narkomanii.
Gdy byłem już pracownikiem MONARU i w roku 1985 założyłem bydgoską poradnię, z Markiem spotykaliśmy się również prywatnie i poznałem go z innej strony. Kotański był i jest do dziś bohaterem wielu anegdot (do legendy przeszła jego kolekcja skórzanych kurtek), ale nie miejsce tu, by je przytaczać. Dość powiedzieć, że Marek był człowiekiem z krwi i kości, kochał życie w każdym jego przejawie i chłonął je z ogromną ekspresją. Nie aspirował do świętości, chciał jedynie DAĆ SIEBIE INNYM – co tak naprawdę każdy człowiek powinien czynić dla bliźniego.
Ryszard Częstochowski