Aktualności

Marek był człowiekiem, który przełamywał stereotypy i nawyki, uniemożliwiające pewne działania dotyczące stosunku do narkomanów i ich leczenia, później stosunku do bezdomnych czy ludzi żyjących z HIV/AIDS. Przypominał lodołamacz, który płynąc pod prąd torował drogę innym.

Niektórym Marek kojarzył się głównie jako człowiek, który prowokował. Prowokował ludzi do ujawniania emocji, formułowania swoich przekonań często wobec problemów, zjawisk i zachowań niejednoznacznych. Marek uwielbiał prowokację, wygrywał prowokacją, był mistrzem prowokacji. Najpierw powodował, że człowiek, który mówił nie chcę – np. leczyć się – zaczynał złościć się na Niego, krzyczeć, a potem puszczały hamulce i szły komunikaty, które mówiły, co temu człowiekowi dolega, o co mu tak naprawdę chodzi. Marek nie bał się konfrontować z takimi sytuacjami. Często ludzie ci nie spotkali się nigdy z kimś, kto by tak z nimi o ich sprawach chciał rozmawiać.
Niejednokrotnie impulsywny, wybuchowy, zaskakiwał ludzi wokół, którzy nie rozumieli takiego zachowania. Później okazywało się, że intuicyjnie czuł, że jakaś sprawa musi zostać otwarta, nazwana, powiedziana wprost. Zaskakujące u Niego było to, że że potrafił w ciągu minuty z człowieka, który był ostry, zdecydowany, nawet bezwzględny, stać się osobą niezwykle ciepłą, życzliwą i przyjazną.
Dawał z siebie wszystko. Gdy jako młody psycholog zaczął pracę na oddziale psychiatrycznym, po pewnym czasie zerwano z nim współpracę z obawy, że któregoś dnia już stamtąd nie wróci – tak głęboko wchodził w świat pacjentów. Gdy zajął się programem antyalkoholowym, odesłano Go do ośrodka na prowincji, gdyż stawał się niewygodny. Wszędzie, gdzie się pojawiał, rozsadzał zastane struktury. Oddany swoim pacjentom, często bezwzględny wobec członków kadry, od których wymagał zaangażowania takiego jak swoje.
Pokazywał, że to co wydawało się być niemożliwe, jest możliwe, chociaż nie wszystkie przedsięwzięcia kończyły się sukcesem. Nie pozwalał być obojętnym. Sprawdzał na ile ktoś jest przekonany, na ile mu zależy, na ile jest gotów znosić trudne sytuacje – dotyczyło to tych, którzy z nim pracowali, otwierali kolejne ośrodki. Bezpośredniość Marka pobudzała innych do działania, wyzwalała energię.
Był osobą bardzo emocjonalną. Szybko reagował – pamiętam takie spotkania – gdy było cicho, jakoś letnio i nijako. Wtedy wybuchał, wchodził w taki rodzaj spięć i prowokacji, aby ludzie zaczęli mówić autentycznie i szczerze czego chcą, co jest dla nich ważne i prawdziwe. Puszczał taką iskrę, zapalał. Ludzie pozwalali Markowi na mocne słowa, na ostre traktowanie, bo czuli, że naprawdę walczy o coś ważnego dla nich, że to nie jest drętwe gadanie, jakieś wydumane psychologizowanie, tylko ostra walka o drugiego człowieka.
Życie Marka zatoczyło koło. Rozpoczynał je jako terapeuta, prowadząc pierwszą w Polsce społeczność terapeutyczną, a następnie rozwijając sieć monarowskich ośrodków, punktów konsultacyjnych i poradni. Przez kilka lat jeździł od jednego do drugiego, będąc w trasie pomiędzy Białymstokiem a Opolem, Gdańskiem a Łodzią, gdzie pomagał rozwiązywać problemy, które pojawiały się przed zespołami pracującymi w ośrodkach i tymi, którzy się tam leczyli. Tego tragicznego dnia również wracał z podobnego spotkania.
Z odejściem Marka zamknął się ważny rozdział związany z leczeniem osób uzależnionych i pomaganiem tym, którzy pomocy potrzebują – bezdomnym, umierającym. Jego przyjaciele i współpracownicy kontynuują to co Marek stworzył i rozwinął, zdobywając uznanie i szacunek na całym świecie
Krzysztof Balcerek
Wspomnienie ukazało się po śmierci Marka Kotańskiego w biuletynie Polskiej Federacji Społeczności Terapeutycznych.