75 rocznica urodzin Marka Kotańskiego
11 marca 2017 roku mija 75 rocznica urodzin Marka Kotańskiego, wielkiego polskiego społecznika, idealisty i wizjonera, twórcy Monaru. Marek Kotański najczęściej nazywany „KOTANEM” całe swoje dorosłe życie szukał rozwiązań trudnych problemów społecznych. Zawsze był pierwszy – przy narkomanach, nosicielach wirusa HIV, chorych i bezdomnych. Jako młody psycholog jesienią, w 1978 roku, przeniósł się z pacjentami szpitala psychiatrycznego w Garwolinie do starego zrujnowanego dworku w małej miejscowości Głosków w województwie mazowieckim, tworząc tam pierwszy w Polsce i Europie Centralno – Wschodniej dom dla osób uzależnionych. Dom ten to istniejący do dzisiaj ośrodek leczenia osób uzależnionych od narkotyków, który stał się początkiem MONARU – jednej z największych organizacji pomocowych w Europie.
Marek Kotański zapoczątkował ruch społeczności terapeutycznych w Polsce, potrafił motywować ludzi do naprawy siebie, nie szczędził gorzkich słów jeśli były potrzebne, ale zawsze wzywał do wspólnoty i altruizmu. Wracamy dzisiaj do wspomnień, słów płynących z wnętrza, prawdy o trudnej pracy terapeuty, wzlotach i upadkach, których naturalnie wszyscy doświadczamy. We wstępie do książki napisanej przez Barbarę Rosiek „ Pamiętnik Narkomanki”, Marek Kotański napisał jak zrodził się pomysł ruchu MONAR . Dzisiaj w ten wyjątkowy dzień refleksji, wracamy do tych słów:
„Przychodziliście, kładliście się do łóżek i czekaliście bez nadziei i wiary w kogokolwiek i cokolwiek, apatyczni i wypaleni. Tak młodzi, a już tak bardzo starzy wewnątrz. Z waszych oczu przemawiała niema prośba „Pomóż nam”. Próbowałem coś zrobić, rozmawiałem z Wami, chciałem stworzyć atmosferę ciepła, zrozumienia, otwartości, a przede wszystkim obudzić w Was optymizm i wiarę w siebie, dodać Wam sił do życia. Teraz już wiem, jak bardzo byłem nieudolny i naiwny. Nie rozumiałem jeszcze was, i waszej choroby, która oznacza zupełną niemoc. Wierzyłem Wam, kiedy mówiliście „Panie Marku, już jest dobrze, nie będę brać, chcę żyć normalnie”. Oszukiwała Was ta podstępna choroba, a Wy oszukiwaliście samych siebie i mnie. Wypisywaliście się pełni dobrych chęci i obietnic, w które wierzyłem, a po pewnym czasie wracaliście w dużo gorszym stanie. Przewijały się te same, powtarzające się cyklicznie twarze. Potem dla wielu zaczął się czas umierania i przychodziła wiadomość – nie żyje. Myślałem sobie wtedy: Mój Boże, przecież to niemożliwe, przecież staram się, jak mogę, tyle im powiedziałem, wytłumaczyłem, przecież oni nie chcą brać. Tak naprawdę, wiem to teraz, najbardziej nie chciałem ja. Wydawało mi się, że włożony trud musi zaowocować, zachłysnąłem się własnym działaniem, podczas gdy Wy nie robiliście nic, przerażająco nic. I tu tkwi błąd. Zacząłem pojmować, że niewiele zdziałam w szpitalu psychiatrycznym, że jest to choroba, w której tradycyjne schematy postępowania nie zdają egzaminu. Czułem się wtedy okropnie. Cały czas odbierałem sygnały, jak bardzo jestem słaby i nieskuteczny w swoim działaniu, okłamywaliście mnie, ćpaliście w oddziale i na przepustkach. Ale przychodzili następni ludzie i ja znowu miałem nadzieję, że oni już chyba naprawdę skończą z narkotykami, że są inni od poprzedników. Niestety, byli tacy sami, a zresztą, czy mogli być inni? Szybko pozbywali się złudzeń. Odtrucie, namiastka leczenia i co dalej? Teraz wiem, że nie mieliście żadnych szans. Pamiętam dzień, kiedy kolejny raz oszukaliście mnie. Z ukrycia przysłuchiwałem się Waszej rozmowie. Obietnice, postanowienia, dobra wola i szczerość, przyjaźń, lojalność, uczciwość i otwartość okazały się iluzją. Wtedy pojąłem, że wszystko potraficie podeptać w momencie, kiedy oferuje się wam działkę kompotu. Załamałem się. Wiesz, Basiu, nawet nie miałem do Was żalu. Wtedy zrozumiałem: czego ja właściwie chcę od Was? Żebyście płacili mi za moje dobre chęci i dobre serce? A niby dlaczego mielibyście to robić? Poczułem, jak egoistycznie działam, jak wiele buduję na pobożnych życzeniach, nie uwzględniając Waszych możliwości, a właściwie niemożności. Potem przyszły inne refleksje: o tym, że nie oddziaływanie a współdziałanie, że nie dla Was a Wy sami dla siebie, że nie w „psychiatryku” a w swoim własnym, wspólnie zbudowanym domu. Zaczynał się nowy czas : czas MONAR-u.”
Wykorzystano fragment posłowia Marka Kotańskiego do „Pamiętnika Narkomanki” Barbary Rosiek Wyd. Krajowa Agencja Wydawnicza, Katowice 1985